Instytut Obywatelski Instytut Obywatelski
92
BLOG

It’s still about the economy

Instytut Obywatelski Instytut Obywatelski Polityka Obserwuj notkę 0

Dominika Sztuka*

Dwaj najważniejsi obecnie politycy w Stanach Zjednoczonych, Barack Obama oraz Mitt Romney, depczą sobie po piętach. I nie mam na myśli jedynie sondaży, które dają urzędującemu prezydentowi oraz jego oponentowi w walce o Biały Dom niemal identyczne szanse na zwycięstwo w listopadzie. Panowie depczą sobie po piętach niemalże dosłownie. W czwartek obaj udali się do stanu Ohio – urzędujący prezydent wybrał się na północ, odwiedzając leżące nad jeziorem Erie miasto Cleveland, Romney udał się do oddalonego o dokładnie 200 mil, leżącego na południu Cincinnati.

Wybór destynacji nie był przypadkowy. Ohio jest jednym ze swing states, czyli tych stanów, w których poparcie dla republikanów i demokratów waha się, co oznacza, że obie partie zachowują w nich szanse na zwycięstwo. I to właśnie o te purpurowe stany – jak są również nazywane – toczy się prawdziwa walka w wyborach prezydenckich za oceanem. Ohio stanowi jeden z najistotniejszych łupów tegorocznych wyborów. Żaden prezydent z ramienia partii republikańskiej, jeszcze nigdy nie zwyciężył bowiem w boju o Biały Dom bez wygranej w stanie spod znaku kasztanowca.

Co ciekawe, nie tylko kierunek podróży tegorocznych kandydatów w wyborach prezydenckich był ten sam. Obojgu przyświecał również identyczny cel: przedstawić Amerykanom wizje uzdrowienia amerykańskiej gospodarki. Przypadek? Nic z tych rzeczy. To sztab urzędującego prezydenta jako pierwszy ogłosił, że Barack Obama w czwartek ogłosi swój program gospodarczy.

Zmusiła go do tego sytuacja pod postacią ogłoszonych w maju wyjątkowo słabych wskaźników gospodarczych. Chodzi m.in. o wzrost stopy bezrobocia do 8,2 proc. oraz o zaledwie 69 000 nowych miejsc pracy, które udało się stworzyć w ubiegłym miesiącu, co stanowi najniższą liczbę w bieżącym roku. Najniższy od 20 lat poziom zanotowała natomiast wartość netto gospodarstw domowych. Jakby tego było mało, wysokość wynagrodzeń w USA nie wzrosła ani o dolara odkąd Obama objął urząd w 2009 roku.

Te złe wyniki gospodarcze wywołały spore zaniepokojenie w sztabie Obamy. Prezydent musi natychmiast zmienić swoją strategię gospodarczą – zagrzmieli doradcy związani z partią demokratyczną. Dotychczasowa taktyka oparta na głoszeniu „gospodarczego uzdrowienia” nie działa – mówią – gdyż Amerykanie zwyczajnie nie odczuwają poprawy swojej sytuacji bytowej. Gdy do złych wyników gospodarczych dodamy niepokojące wieści, które stale docierają do Stanów z targanej kryzysem Europy i zaczynają coraz wyraźniej przebijać się do świadomości tzw. przeciętnego Amerykanina, o niepokój – żeby nie powiedzieć strach wśród społeczeństwa – nie trudno.

Wraz z wyborcami, niepokoi się walczący o ich głosy prezydent Obama. Niepokoi się tym bardziej, że wypełnił się scenariusz, którego za wszelką cenę starał się uniknąć w tegorocznej kampanii wyborczej. Mianowicie, dominującym tematem batalii o Biały Dom będzie właśnie gospodarka. To sytuacja szalenie niekorzystna dla Obamy, zważywszy na to, iż głównym orężem jego konkurenta, biznesmena Mitta Romney jest gospodarka, a konkretnie pomysły na jej uzdrowienie.

Gdyby tego było mało, Obama popełnił na początku tygodnia na tym newralgicznym polu gafę, która może go wiele kosztować. Zapytany o sytuację Amerykańskich małych i średnich przedsiębiorców, odpowiedział, że „mają się dobrze”. Mają się dobrze? – prawie natychmiast zaczął w retoryczny sposób pytać Romney. Kilkanaście godzin po wpadce Obamy, amerykańskie stacje telewizyjne zaczęły nadawać spot, w którym sztabowcy mormona przekonywali: Prezydent Obama nie jest w stanie naprawić gospodarki, gdyż zwyczajnie nie wie, że jest w tarapatach.

Co ciekawe, za pośrednictwem tej gafy, Obama wytrącił sobie z rąk jeden z głównych argumentów, których od kilku miesięcy używa przeciwko Romney’owi. Urzędujący prezydent przekonuje bowiem na każdym kroku, iż jego republikański konkurent jest zupełnie oderwany od rzeczywistości oraz nieświadomy problemów klasy średniej. To Obama nie wie, z jakimi problemami zmagają się dziś Amerykanie – przekonywał wyborców były gubernator Massachusetts. „Ja nie tylko je znam, ale co ważniejsze – wiem, jak je rozwiązać” – kontynuował.

Wobec tych wydarzeń, Barack Obama nie mógł pozostać obojętnym. Ruszył więc do Cleveland z nową taktyką i z nowym przesłaniem, które postanowił przekazać społeczeństwu. Romney, który za pośrednictwem pomyłki konkurenta dostał wiatr w żagle, nie zamierzał jednak bezczynnie patrzeć, jak przeciwnik nadrabia straty z początku tygodnia. Sztab biznesmena postanawia ubiec Obamę: Romney również zwróci się do rodaków. Tak samo, jak konkurent będzie mówił o gospodarce. Dokładnie, jak Obama uczyni to w Ohio. Z jedną jednak różnicą – zrobi to dwie godziny wcześniej.

Jak się można było spodziewać, Romney nie pozostawił na urzędującym prezydencie suchej nitki. Nawiązując do przemówienia, które na kilka godzin później zaplanował sztab jego oponenta, przekonywał wyborców, że Barack Obama decyduje się o gospodarce mówić, bo to jedyne, co potrafi zrobić. „Nie mam wątpliwości, że prezydent będzie dziś elokwentnie przemawiał, ale słowa są tanie, liczą się czyny” – grzmiał. A następnie wyliczał błędy, które jego zdaniem popełnił Obama na tym polu.

Pośród głównych zarzutów pod adresem prezydenta znalazł się tzw. „Stimulus Plan”, który zdaniem mormona nie wspomógł amerykańskiej gospodarki, ponieważ impuls fiskalny, który zakładał był zbyt słaby oraz krótkotrwały. A to z kolei nie dało trwałych efektów, chociażby takich, jak nowe, stałe miejsca pracy. Obamie oberwało się również – tradycyjnie już  – za reformę służby zdrowia, tzw. „Obamacare”. Ponadto, mormon wskazał na szkodliwą jego zdaniem tzw. „Regulację Dodd-Frank”, która nadała prawo do nadzoru sektora finansowego rządowi federalnemu. Przedmiotem krytyki stała się również polityka energetyczna prezydenta Obamy, a przede wszystkim odrzucenie projektu budowy rurociągu naftowego „Keystone XL” z Kanady do Teksasu.

Republikanin skrytykował również retorykę prezydenta Obamy, który w toczącej się kampanii przekonuje wyborców, że w ciągu jednej kadencji nie był w stanie naprawić wszystkiego, co miał zepsuć jego poprzednik Bush Jr., dlatego też ubiega się o reelekcję. Trzeba mieć tupet, żeby prosić o kolejną kadencję, kiedy po trzech i pół roku w Białym Domu nie ma się żadnych osiągnięć – ocenił Romney. Na koniec, milioner wyśmiał tegoroczny slogan wyborczy Obamy, który brzmi „Idąc Naprzód”. „Barack Obama istotnie  prowadzi Amerykę naprzód, ale w stronę przepaści” – skwitował. Przestrzegł również, że kolejne cztery lata Obamy jako prezydenta doprowadzą do sytuacji, w której USA powtórzą scenariusz Europy, a przede wszystkim zbankrutowanej Grecji.

Kiedy były gubernator Massachusetts skończył przemawiać w fabryce metalu w Cincinnati, prezydent Obama wszedł na mównicę w Cuyahoga Community College w Cleveland. Walczący o reelekcję Obama, sprawę przedstawił jasno: listopadowe wybory toczą się pomiędzy dwiema fundamentalnie – jak to określił – różnymi wizjami gospodarki oraz Ameryki w ogóle. Nie pozostawił również żadnych wątpliwości co do tego, jaka jest wizja jego konkurenta. Jeśli chcecie powrotu do ery prezydenta Busha, głosujcie na Mitta Romney.

Obama użył zatem najmocniejszego możliwego kalibru – porównał Romney’a do G.W. Busha. Głosy komentatorów wydarzeń politycznych w USA są podzielone – jedni uważają, że świadczy to o desperacji prezydenta oraz o braku innych argumentów i pomysłu na tegoroczną kampanię wyborczą. Inni mówią, że uczciwie przedstawia Amerykanom dwie alternatywy, które mają do wyboru. Racja leży zapewne, jak zwykle, gdzieś pośrodku. Jedno jest jednak pewne: prezydent Obama zamiast skupić się w swoim przemówieniu na swoim programie gospodarczym i pomysłach na to, jak zagwarantować nowa miejsca pracy oraz wzrost gospodarczy, wolał mówić o tym, jak fatalna w skutkach będzie prezydentura Romney’a. I straszyć Georgem Bush’em.

Po raz kolejny w tej kampanii przekonywał, że biznesmen Romney będzie prezydentem bogatych, a nie „zwykłych Amerykanów”. Na dowód, że ma rację, mówił o planach Romney’a, który zapowiada cięcia w podatkach oraz uchylenia rządowych regulacji sektora finansowego. A te zmiany, zdaniem prezydenta Obamy, przyniosą pozytywne skutki jedynie zamożnym. Podkreślił ponadto, że dokładnie identyczne rozwiązania w życie wprowadził jego poprzednik i doprowadziła ona USA do recesji. „Jeśli wówczas taka polityka nie zadziałała, dlaczego miałaby zadziałać teraz? – retorycznie pytał zgromadzony na wiecu tłum.

Czyja wizja Ameryki zwycięży? Dziś jest jeszcze zbyt wcześnie, by móc udzielić odpowiedzi na to pytanie. Szczególnie, że według sondaży, obaj kandydaci idą „łeb w łeb”. Dla ostatecznego rozstrzygnięcia istotne będą dwa czynniki. Po pierwsze stan gospodarki USA, jak również kondycja klasy średniej oraz małej i średniej przedsiębiorczości. Czym gorsze wskaźniki ekonomiczne, tym lepiej dla Romney’a. Drugim bardzo ważnym aspektem będzie to, na ile Barackowi Obamie uda się przekonać społeczeństwo, że wybór byłego gubernatora Massachusetts na prezydenta oznaczać będzie powrót do ery Busha. Im więcej wyborców w to uwierzy, tym oczywiście, szanse Obamy będą większe.

Jedno jest jednak pewne już dziś: „It’s still about the economy.

*Dominika Sztuka - ekspertka ds. polityki wewnętrznej oraz zagranicznej USA, koordynator projektów w Instytucie Obywatelskim

Tekst opublikowany na: instytutobywatelski.pl

Zajmuje nas: społeczeństwo obywatelskie, demokracja, gospodarka, miasta, energetyka. Nasze motto to "Myślimy by działać, działamy by zmieniać".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka