Instytut Obywatelski Instytut Obywatelski
220
BLOG

Gorące lato na Wyspach

Instytut Obywatelski Instytut Obywatelski Polityka Obserwuj notkę 1

Aleksandra Kaniewska*

Torysi zaczynają powoli odrabiać straty do laburzystów. Czyżby progresywna rewolucja konserwatywna Davida Camerona zaczynała przynosić owoce? A może Brytyjczycy przyzwyczaili się do polityki zaciskania pasa?

Na Wyspach trwa upalne lato. Najpierw była gorączka związana z legislacją równościową, która zakończyła się w połowie lipca podpisaniem przez królową Elżbietę II ustawy o małżeństwach osób tej samej płci. Później w mediach na całym świecie zrobiło się gorąco od newsów o narodzinach syna księcia Williama i księżnej Kate, trzeciego w kolejności następcy brytyjskiego tronu. Gratulacje dla młodej pary spływały z całego świata, a przez następne dni #royalbaby było najbardziej popularnym hasłem wpisywanym w mediach społecznościowych.

Nagłówki i słupki

Może się więc wydawać, że popkultura zastąpiła Brytyjczykom politykę. Nic bardziej mylnego. Coraz ciekawiej wygląda sytuacja na froncie kampanijnym – przygotowania do wielkiego starcia w 2015 roku. Konserwatyści już ogłosili, że w kampanii doradzać im będzie Jim Messina, amerykański strateg i bliski współpracownik Baracka Obamy w jego staraniach o reelekcję.

Od dwóch tygodni sondaże wskazują na wyraźne odbicie Partii Konserwatywnej, którą od Partii Pracy dzielą już zaledwie 4 pkt. procentowe. Sondaż YouGov z 6 sierpnia podaje następującą dystrybucję głosów: laburzyści – 38%, torysi – 34%. To wzrost o 4 pkt. procentowe dla konserwatystów i spadek o 2 dla socjaldemokratów. Pozostałe partie odnotowują już tylko straty: gdyby wybory odbyły się dzisiaj, Liberalni Demokraci dostaliby 11%, a populistyczny UKIP 12% głosów Brytyjczyków.

„Posłowie partii rządzącej z uśmiechami na twarzach rozjechali się na wakacje” – na fali optymizmu donosił niedawno konserwatywny dziennik „The Daily Telegraph”. „Czyżby nastąpił powrót Camerona i jego szans na wygraną w kolejnych wyborach?” – zaczęli na poważnie zastanawiać się komentatorzy.

W przeciwieństwie do Camerona, wielu powodów do radości nie ma lider Partii Pracy Ed Miliband. Nie tylko coraz więcej laburzystów kwestionuje jego charyzmę i zdolność wygrywania wyborów, ale lewicowy magazyn „New Statesmen” opublikował właśnie duży tekst jego starszego brata, Davida Milibanda, byłego ministra spraw zagranicznych, który tłumaczy, dlaczego centrolewicy nie udało się odzyskać wiodącej roli na Wyspach po kryzysie z 2007 r. Dawny doradca Tony’ego Blaira pisze tak: „Dobry polityk zaczyna od empatii, potem następuje czas na analizy, następnie stworzenie wizji opartej na wartościach, a dopiero późnej można wykładać szczegóły konkretnych rozwiązań politycznych”. To oczywiście zawoalowana krytyka poczynań jego brata Eda, na którą emigrujący do Stanów Zjednoczonych David nie mógł sobie wybrać gorszej chwili.

Podatek od ciepłych bułeczek

Bardziej niż zmniejszające się prowadzenie laburzystów zastanawiają inne wskaźniki – słupki poparcia dla cięć budżetowych, które od początku trwania koalicji konserwatywno-liberalnej stały się retorycznym antybohaterem debaty publicznej. Można nawet podejrzewać, że słowo austerity, ang. określenie zaciskania pasa, niejednemu Brytyjczykowi śniło się po nocach. Przez ostatnie trzy lata nastawienie mieszkańców Wysp do wizji oszczędzania i przycinania rozbuchanych wydatków było jednoznaczne: uważano, że to niesprawiedliwe, cięcia są za głębokie, zbyt szybkie, dotykają najuboższych i hamują rozwój kraju.

Niemało było też wpadek. Po ogłoszeniu budżetu w marcu 2012 r. minister finansów George Osborne wpadł na kilka min. Wyspiarzom nie spodobał się m.in. granny tax, czyli podwyższenie kwoty wolnej od podatku dla obywateli powyżej 65. roku życia oraz pasty tax, większy podatek VAT na odgrzewane bułeczki z nadzieniem, które można kupić w fast-foodach. Osborne szybko został ochrzczony „pogromcą staruszków” i „złodziejem bułeczek”. A następnego dnia po odczytaniu propozycji budżetowej wskaźniki poparcia dla torysów poszybowały w dół, a laburzyści po raz pierwszy zaczęli odnotowywać 1-punktową przewagę. Korespondent polityczny BBC Nick Robinson stwierdził wtedy, że widać, iż Osborne pochodzi z rodziny, w której uwielbiano hazard. „Ten budżet cięć jest grą wysokiego ryzyka. I jak w kasynie, torysi mogą wszystko wygrać, ale mogą też sromotnie przegrać”, tłumaczył.

Słupki rtęci w górę

Dziś, prawie półtora roku później, okazuje się, że żelazny kanclerz skarbu osiągnął częściowy sukces. „Zaciskanie pasa” nie tylko zostało głównym hasłem w słowniku koalicji na lata 2010-2015, ale też weszło Brytyjczykom w krew. W najnowszych badaniach YouGov okazuje się bowiem, że mimo iż lekko negatywny stosunek do oszczędności pozostał, coraz więcej osób nie tylko uważa, że dalsze cięcia są konieczne, ale też ma poczucie, że surowa polityka zaczyna przynosić efekty. 41 proc. Brytyjczyków przyznaje, że działania austerity służą ich gospodarce, dokładnie tyle samo osób się z nimi nie zgadza.

To wyrównanie opinii to osiągnięcie samo w sobie. Dokładnie rok temu optymistów opowiadających się za cięciami było zaledwie 30 proc, a pesymistów, którzy uznali, że osłabiają kondycję państwa, aż 52 proc. Co więcej, mimo że gospodarka zaczyna łapać wiatr w żagle, Brytyjczycy wcale nie uważają, że na obecnych cięciach budżetowych należy poprzestać. Około 42 proc. twierdzi, że polityka oszczędnościowa powinna pozostać, a nawet się pogłębić (przeciwny pogląd – „cięcia są za głębokie”, wyznaje dziś 38 proc. brytyjskiego społeczeństwa). Nawet Partia Pracy przyznaje, że nie zdecydowałaby się na cofnięcie części rozwiązań w tym zakresie.

Nie wiadomo jednak, czy jesień na Wyspach będzie dla Davida Camerona i jego rządu tak samo słoneczna jak lato. Tym bardziej, że – jak wskazują eksperci – optymizm Wyspiarzy może być chwilowy. Sprzyja mu bowiem koniunktura. Od kilku tygodni wskaźniki ekonomiczne są wyjątkowo dobre, a lipiec był najlepszym miesiącem dla sprzedaży od 2006 roku. Niektórzy twierdzą też, że samopoczucie Brytyjczyków mogła poprawić spektakularna wygrana Andy’ego Murraya na Wimbledonie, a także piękna – nawet jak na brytyjskie lato – pogoda, z temperaturami powyżej 30 stopni. Jak widać, na słupki poparcia wpływ mogą mieć nie tylko słupki sprzedaży, ale i rtęci.

*Aleksandra Kaniewska – analityk ds. polityki zagranicznej w Instytucie Obywatelskim, absolwentka Modern Japanese Studies na Uniwersytecie Oksfordzkim, publicystka

Tekst opublikowany na: instytutobywatelski.pl

Zajmuje nas: społeczeństwo obywatelskie, demokracja, gospodarka, miasta, energetyka. Nasze motto to "Myślimy by działać, działamy by zmieniać".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka